wtorek, 31 maja 2011

''Łaska utracona'' Bree Despain

Cóż mogę powiedzieć. Ciągle jestem w szoku po przeczytaniu. Poprzedni tom ''Dziedzictwo mroku'' bardzo mi przypadł do gustu, więc byłam ciekawa dalszych losów bohaterów.

Początek nie jest szczególnie wybitny, ani wciągający. Może dlatego że czekałam na tę ksiązkę już od miesięcy i postawiłam jej za wysoką poprzeczkę? Jednak romantyczny wieczór Grace i Daniela, ich rozmowy o przyszłości..jakoś pachniało mi to zbytnią sielanką. Jednak z każdą przeczytaną stroną, historia zaczeła mnie wciągać.

Bohaterowie zachowują się tak jakby przeszli zupełną metamorfozę od czasów pierwszej części. Jednak to oceniam na plus, gdyż wyszło im na dobre. Grace z dobrej, przykładnej córki pastora, czasami nie przestrzegającej zasad, lecz jednak nie będącej silną osobowością, zaczeła pokazywać pazurki. Mieć własne zdanie. Nie biegać za Danielem. I co najważniejsze, nie rozpaczała w momencie gdy jej ukochany zaczął mieć jakieś tajemnice i się od niej oddalać(co niestety częste u książkowych bohaterek) lecz zajeła się poszukiwaniami brata na własną rękę. Daniel z kolei wydawał mi się takim idealnym chłopakiem. No właśnie wydawał się. Bo ''Łaska utracona'' rzuca nowe spojrzenie na jego charakter. Powiem, że w niektórych momentach dziwiłam się Grace, że stara się trzymać swoje emocje na wodzy, by nie skrzywdzić Daniela. Jude znowu zachowywał się tajemniczo, lecz autorka pokazała dwoistość jego natury. Nie jest on postacią czysto negatywną. April - tak samo radosna i beztroska, jak zawsze. Na koniec nowy bohater - Talbot. Jego akurat polubiłam od początku. W kilku momentach zachodziłam w głowę czemu Grace nie dostrzega takiego fantastycznego faceta tylko uparcie wierzy w Daniela. Mimo faktu, że w większości udało mi się trafnie przewidzieć motywy i zachowania Talbota, tak ostatnie kilka rozdziałów mnie zaskoczyło. Akcja goni akcję. Nie ma czasu na nudę, ani checi odłożenia lektury. Trzeba doczytać do ostatniej strony.

Właśnie te ostatnie zdania wprawiły mnie w totalne niedowierzanie. Ja chcę następną część. Już, teraz! Książkę polecam wszystkim tym którzy są zainteresowani dalszymi perypetiami Grace i spółki. Nie będziecie żałować!

5/6

4 komentarze:

  1. Od razu przepraszam, ze nie przeczytałam teraz Twojej recenzji, ale nie jestem w dobrym stanie psychicznym. Jeśli mogę to tak nazwać. Cholerne wspomnienia, że się tak wyrażę.

    Co do Twojego komentarza - z tym Stworkiem to pomyłka, myślałam o Zgredku - napisałam Stworek. Nie wiem, zakręcona jestem czasami.
    Tak, tak, Draco jest sobą. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie szybko się polepszy. Nienawidzę tych wspomnień, najgorsze jest to, że mój były wcale mi ich nie ułatwia. Wiem, że to idiotycznie zabrzmi, ale jego opisy na gadu-gadu są dość dwuznaczne - tak samo jak wtedy, gdy zerwał pierwszy raz. Miał podobne, co się potem okazało? Nie wiedział jak rzec iż żałuje. I ja teraz nie wiem co mam robić.
    Druga zła rzecz? Darzę go takim uczuciem, jakim jeszcze nikogo nie darzyłam. ;x

    Uczulenie na pyłki? Współczuje. Ja nie mogę jeść truskawek w dużych ilościach. ;< A do tego za długo się opalać, więc trochę cię rozumiem...

    OdpowiedzUsuń
  3. idealna strona dla mnie ;-)
    Czytasz dużo książek...? Możesz polecić mi jakieś tytuły, które upodabniają się np. z pamiętnik narkomankii, dzieci z dworca zoo ? ;) Lub jakieś po prostu fajne, dobre na faktach ;)

    dziekuje, pozdrawiam.
    http://blog.tenbit.pl/lavidaloca/

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie potrafię się teraz skupić na nauce, dlatego zjechałam z ocenami, po naszym rozstaniu. Dzięki niemu i temu, że był - właściwie to mój stosunek i chęci do nauki się polepszyły. Szybciej mi materiał wchodził do głowy? A teraz po prostu mi na tym nie zależy, choć za rok matura. Tak jak w październiku miałam same 4 i 5 z rozszerzenia, teraz mam 3. I wcale nie jest gorszy materiał. Powiedziałabym nawet, że prostszy i powinnam była więcej pamiętać, bo miałam to (mniej rozbudowane) na podstawie i to niedawno.

    Nie nazwałabym tego utrudnianiem, po prostu to jest skomplikowane, bo ja nie wiem co mam o tym myśleć.

    To było tak. Ja z nim nie chciałam być, nie chciałam się spotykać - jego pewność siebie wygrała, bo w sumie trochę się "narzucał". Łapał na słówka. Pisałam "nudzi mi się", odpisywał, że będzie do trzydziestu minut. I tak się zaczęło. Nie ufałam mu, bo słyszałam o nim wiele rzeczy, głównie od dziewczyny jego przyjaciela. Że to koleś na jedną noc, że lubi przelecieć i zostawić, że kochał tylko raz w życiu i wątpi, żeby znów się tak szybko zakochał. Słuchałam, ale stwierdziłam, że warto dać mu szanse żeby się pokazał. Po dwóch miesiącach spotykania się - powiedział, że mnie kocha. Byłam szczęśliwa, bo w tym samym czasie - zrozumiałam, że ja też darzę go miłością. Kocham, nie tak dziecinnie, ale na zabój. Inni kolesie dla mnie nie istnieli. W ogóle. Mogłoby ich nie być. Ale, już wyżej wymieniona, dziewczyna przyjaciela, będąc ze mną na pizzy zobaczyła jak wymieniam się mentosem z PRZYJACIELEM (pogrubić, podkreślić itd). I wygadała chłopakowi, a chłopak zaczął gadać to mojemu. W końcu ten jego przyjaciel nie wytrzymał, powiedział drugiemu i tamten wziął sprawy w swoje ręce. Powiedział co wie i mój ze mną zerwał. Pomijam fakt, że nigdy się nie dowiedziałam jak oni mu to wszystko opisali. Pomijam iż zrywając ze mną nie chciał powiedzieć o co poszło, bo "obiecał dochować tajemnicy".
    Załamałam się. Nigdy nie byłam w takim stanie. Moja mama nie chciała i nie zostawiała mnie samej w domu, pozwalała mi się upijać, czuła ode mnie papierosy. Mając nadzieję, że to przejdzie. Po trzech tygodniach się uspokoiłam i stwierdziłam, że trzeba zapomnieć. Nie dało się, ale świetnie grałam szczęśliwą. I nastała Wigilia. Brakowało mi jego obecności, bo mieliśmy się w ten dzień spotkać, spędzić święta razem. Brakowało go i to cholernie. Szczególnie, że po zerwaniu może tylko raz napisał. Poszłam na pasterkę, gdzie nie wytrzymałam i prawie mdlejąc wróciłam do domu. Leżąc na kanapie dostałam od niego sms z życzeniami. Następnego dnia napisał z rana, 4 godziny przegadaliśmy. Następnego - nic. A potem zaczęło się przekomarzaniem i wyszło iż się umówiliśmy. Wypiliśmy wino i skończyło się jak się skończyło - próbą powrotu. Podał mi powód zerwania. Powiedział też, że nie wracamy do siebie, ale próbuje bo on musi mi zaufać. Próbowaliśmy prawie dwa miesiące. Po miesiącu mu się oddałam. Nie żałuję, bo zrobiłam to z osobą, którą kocham. Więc nie widzę w tym nic złego. Ale w końcu się zirytowałam, bo non stop powtarzał, że razem nie jesteśmy, a potem wyskoczył, że nie wie co do mnie czuje, nie wie czy nadal kocha, i że nie czuje potrzeby spotykania się ze mną. Nie gadaliśmy ze sobą jakieś 5 dni. W końcu napisałam mu, że chce z nim pogadac, pojechalam i to zakończyłam. Myślałam, że ja też może przestałam coś do niego czuć.
    Guzik prawda, parę tygodni będąc na imprezie tak się schlałam, że ryczałam przyjaciółce w rękaw, że go kocham.
    A potem powiedziałam sobie "dość".
    Ale to nic nie dało.

    On nie wiedział czy mnie nadal kocha, a ja czułam się wykorzystywana, więc to zakończyłam.

    Nie potrafię o nim nie myśleć za często. ;)) Wierz mi, próbuję.

    OdpowiedzUsuń